poniedziałek, 13 sierpnia 2012

PODRÓŻ ZACZYNA SIĘ OD PIERWSZEGO KROKU...

Poniedziałek
Maniowy. Mała miejscowość "z dna jeziora" jak ją nazywają mieszkańcy. Została przeniesiona i zbudowana na nowo tuż po powstaniu zapory na zbiorniku Czorsztyńskim. Urzekła mnie już od pierwszych chwil. Noclegi w gospodarstwie agroturystycznym, gdzie zaprzyjaźniona gaździna pani Zosia opowiadała zabawne historie i co chwilę wybuchała zaraźliwym śmiechem, pokój z oknem w suficie-wystarczyło stanąć na łóżku, wystawić głowę przez okno i już niemal z dachu można było podziwiać niezliczone gwiezdne konstelacje, bociany przechadzające się po łąkach gdziekolwiek odwracałam wzrok, pobudki przy pianiu kogutów, beczenie baranów, czy kakao na śniadanie z prawdziwego mleka prosto od krowy.



Wtorek
Tu powiedzą ci: gdy noc rozwinie swe skrzydła,
Wychodzą z murów duchy i różne straszydła,
Trwożąc bliskich mieszkańców swemi postaciami,
Dopóki ich poranek słońca promieniami
Nie spędzi z okolicy. I tak bez ustanku.
Biegają każdej nocy od zmroku do ranku.

B. Stęczyński 

Zawsze lubiłam zamki. Ich tajemniczy klimat, legendy o duchach krążących po komnatach, możliwość podążania ścieżkami dawnych królów i księżniczek, wyobrażenie sobie jak żyli, kochali, spędzali zwykły dzień. Jako pierwszy zamek czorsztyński. Bardziej warowny, ale też zdecydowanie bardziej zniszczony upływem czasu. Przewodnik opowiada, że utrzymanie obecnego wyglądu murów kosztuje znacznie więcej niż renowacja. Każdy kamień trzeba specjalnie obmywać, kontrolować porastanie roślinnością itp. A w zamku straszy podobno Biała Dama, księżniczka, która doświadczyła nieszczęśliwej miłości.



Na jeziorze czorsztyńskim wsiadamy do gondolii i wypływamy do drugiego zamku w Niedzicy. Bardziej okazały, z zachowanymi niemal w calości komnatami, przepiekny. Dziś już bez dawnych mieszkańców, przekształcony w muzeum, gdzie wzrok mój biegnie ku srebrnemu sztyletowi z rękojeścią w kształcie smoków. Odchodzę jednak bez niego, czego jak się okazuje będę żałowała;), mimo, że w tej chwili czuję się dumna, że oparłam się pokusie niepotrzebnych zakupów.




Środa
W Szczawnicy byłam dawno temu na koloniach. Pamiętałam jedynie to, że lecznicze wody w słynnej pijalni uzdrowiskowej jakoś nie bardzo mi smakowały. Tak było i tym razem. Lekko słonawe, dziwne, ale energii jakby więcej.  Samo miasteczko przyjazne, choć niewielkie, zewsząd słychać utyskiwania staruszków a to na stawy, a to Panie reumatyzm dokucza, a to coś w krzyżu łupie... Ale woda, ach ta woda czyni cuda.


Znaną atrakcją jest tutaj wjazd kolejką linową na Palenicę. To jednak sobie odpuszczam pamiętając ile kosztował mnie taki wjazd na skocznię w Zakopanem i przerażenie P. , gdy zobaczył moją zieloną twarz;). Za to Rodzice z entuzjazmem siadają na krzesełkach i suną w górę, skąd wracają: Tata pełen entuzjazmu, Mama równie zielona jak ja kiedyś. A mówiłam! Za to lodów sobie nie odmówię i to podwójnej porcji. Rewelacyjne domowe, w których wyczuwam mleko i śmietanę kremówkę, a nie chemię i konserwanty.

Czwartek
Wysoka Kaśka, Gruba Baśka i Kudłata Maryśka czyli Trzy Korony po góralsku. Tę i inne ciekawostki opowiada nam flisak podczas spływu Dunajcem. Rozpoczynamy go w Kątach - kończymy w Szczawnicy. Po drodze mijamy Trzy Korony, Sokolicę, Czerwony Klasztor oraz skałę, na której Maryna Janosikowa odbiła "podobno" swoje pośladki skacząc przez Dunajec.




Piątek
Jest w Pieninach wąwóz Homole, z przepiękną roślinnością i widokami. Jest w wąwozie Homole kamienna księga, czyli skały ułożone w kształt książki. Jak głosi legenda, w tej księdze Bóg spisał losy wszystkich ludzi z całego świata. Podobno nikt nie potrafi ich odczytać, a jedyną osobą, która tego dokonała był sędziwy pop z Lipnika. Jednak Bóg nie chciał, aby ludzie znali swoją przyszłość - odebrał mu więc mowę. I tak po dziś dzień nikt nie wie co na nas czeka. A może była tam wzmianka o końcu świata w 2012?...;)





Po wyjściu z wąwozu przepiękna polana, gdzie niejako "na dachu świata" pasą się konie... Moje ukochane. I choć ominęła mnie tym razem przejażdżka ich widok jak zwykle sprawił mi wiele radości.









Sobota
Deszczowo, deszczowo, deszczowo... Krótki spacer, ciasto od gaździny i mała wycieczka do Bukowiny Tatrzańskiej, która niestety okazała się jednym wielkim rozczarowaniem.

Niedziela
To powrót do domu... A w drodze powrotnej kremówki papieskie w słynnej kawiarni Galicja w Wadowicach. Ktoś powiedział kiedyś, że wyjeżdża się po to, aby docenić powrót do własnego domu. Dobrze jest zasnąć we własnym łóżku, ale tęsknię za tym innym życiem, spokojniejszym, pełnym natury, przyrody, zespolonym z nią... I choć to ciężkie życie, choć ludzie tutaj pracują fizycznie od rana do nocy, są jakby radośniejsi. Siadam na drewnianej huśtawce w ogrodzie z kubkiem kompotu z porzeczek, spoglądam na jezioro i zamek w oddali, nie brakuje mi komputera, internetu, pracy... Odpoczywam, oddycham pełną piersią... Piękna ta nasza Polska. Przepiękna.






1 komentarz: