Ubierałam dziś choinkę...
Najpierw bombki: te stare, nieco już odrapane, ze śladami wieloletniego używania... złote, srebrne,czerwone... Potem te nowe, upolowane na przestrzeni ostatnich 3 lat kolorowe, obsypane brokatem, stylowe... Konieczne sopelki(choć zostały już tylko dwa) i gwiazdki. No i najważniejsze nasze zabawki z dzieciństwa: zakochany trójkąt czyli kokardka-dziewczynka i dwa pajacyki, mikołaj, piesek i bałwanki, i misie, i aniołki. I choć wielu z nich nie ma już nosów, czy wełnianych szalików - wciąż umieszczani są, z tą samą pieczołowitością, z przodu drzewka. Wygląda wspaniale, lśni sznurami kolorowych światełek, wzrusza... Domowa, nasza...
Jestem już po kilku cudownych spotkaniach przedświątecznych, wspaniałym wieczorze z P., krótkim, lecz intensywnym spotkaniu z N., zabawnym i wzruszającym ostatnim dniu pracy. Stałam się posiadaczką dwóch rewelacyjnych książek, pięknej, sexownej bielizny, zestawu do rysowania - o jakim zawsze marzyłam, słodkości wybornych, przepięknie pachnącego "mną;) czyli jabłuszkiem z cynamonem" mydełka, rewelacyjnego paska do sukienki, renifer na patyku i dwóch kartek z ciepłymi, osobistymi życzeniami. To piękny, dobry czas... Tyle serdeczności i przemiłych gestów z różnych stron... Jest w tym bożonarodzeniowym okresie coś magicznego, jak powiedział kolega zza biurka. I muszę przyznać mu rację. Dziecko we mnie wciąż się zachwyca...
Fot. Siostrzyczka