piątek, 15 marca 2013

JAK TO DO KINA WYSZLIŚMY...

W ramach przełamywania codziennej rutyny umówiliśmy się z P. do kina. Randka. Z tą myślą "zrobiłam" się rano: sukienka, obcasy, misternie wypleciony warkocz francuski i takie tam... Kawiarnia, ciastko i kawa, oczekiwanie na seans filmowy, który sama wybrałam. Miało być zabawnie, z humorem, z wiele mówiącym tytułem "Daję nam rok".;)

Seans skończył się wyjątkowo szybko. Pomijając fakt, że reklamy trwały niemal 30 minut (swoją droga tęsknię za czasami, kiedy w kinach wyświetlano zwiastuny, a nie reklamy wszystkiego, co możliwe od środków na hemoroidy, po jogurtowe wieże) oraz ból żołądka psujący seans, wyszliśmy po jakiś 40 minutach. To był chyba pierwszy raz kiedy wyszłam z kina przed końcem seansu. Nie polecam. Zamiast zrywać boki ze śmiechu na naprawdę dobrej komedii, oglądaliśmy żenujący angielski, czy Bóg wie jaki, humor w najgorszej z możliwych odsłonie... Śmiem twierdzić, że szczęścia do kinowych produkcji coś ostatnio nie mamy. Może teatr?

Dzień dzisiejszy kończy się bardzo przyjemną ilustracją, będącą okładką pewnej książki. Takie magiczne wypieki. Pamiętacie film "Czekolada"? To dopiero było dobre kino.



2 komentarze:

  1. Ała. Ja wczoraj właśnie przeglądałem repertuar w oczekiwaniu na wizytę u lekarza i uznaliśmy że jednak się nie wybierzemy na nic, bo opisy nie wyglądają zachęcająco ;D Chyba dobrze zrobiliśmy ;)Mam nadzieję że reszta wyjścia była udana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)no w kinie posucha naprawdę. a reszta wieczoru już była w domu:)więc to taki wypad nie do końca udany jednak.

      Usuń