piątek, 26 października 2012

PIĄTEK W PRACY

 Kawa lub (jak w moim przypadku) zielona herbata. Ta z torebek nigdy nie ma tak mocnego smaku i aromatu jak sypana, ale i tak pochłaniam ją w sporych ilościach. W przedziwny sposób sprawia, że względnie przytomnie udaje mi się przetrwać dzień.

Rozmowy o minionym dniu, zaplanowanych pracach, znalezionym w sieci programie, spędzonych wczoraj w nocy godzinach w sieci, nowym wpisie na facebooku.

Podział pracy, co, kto i dlaczego, roszady, przetasowania, ułożenie grafiku dla grafika.

Wybór muzyki - albo raczej zaproponowanie nam muzyki przez mojego kolegę zza biurka. Różnej, gorszej, lepszej...powtarzającej się lub zupełnie nowej. Nasze protesty, marudzenie,, albo wspólne podśpiewywanie ulubionych kawałków.

Praca, aż do magicznej godziny "o której jemy?"

Przerwa przeciągnięta do granic możliwości, podczas której najlepiej się poznajemy, toczymy zażarte dyskusje, omawiamy plany weekendowe, kreujemy rzeczywistość. Rzucane mimochodem żarty np. "czy te kalesony opowiadają jakąś historię? - o designerskich legginsach z nadrukiem naszej koleżanki E.

Powrót do pracy i wyczekiwanie na magiczną godzinę kiedy zacznie się weekend...
i nadzieja, że tym razem nic się nie zawali tuż przed wyjściem, nikt nie napisze maila
z prośbą o poprawkę, że będziemy mieli szansę w dobrym humorze wyjechać każdy do swojego życia, swojej rodziny, obowiązków i przyjemności, aż do poniedziałku...

A w poniedziałek...kawa lub (jak w moim przypadku) zielona herbata...itd.

2 komentarze: