czwartek, 20 grudnia 2012

PRZED KOŃCEM MÓWIENIA O KOŃCU

Jutro osławiony dzień końca świata. W. napisał to tak dowcipnie, że nie mogę sie oprzeć
i zacytuję:

To już mój trzeci koniec świata, już mnie to zaczyna nudzić. Chociaż pamiętam pierwszy z nich. Było to chyba rok 1997, wrzało nuklearnie na linii Waszyngton - Moskwa. Pamiętam jak dziś że byłem świeżo po zapoznaniu się z przepowiedniami Nastrodamusa i leżałem spłakany pod kołdrą, mając chyba nadzieję że pierze ochroni mnie przed zagładą.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie mogę przestać się śmiać.:) Zadzwonię rano do wszystkich bliskich;) Ot tak - na wszelki wypadek.

Porankowi towarzyszyło dziwne wrażenie po przebudzeniu. Śnił mi się M. dający fantastyczny koncert rockowy. Pierwszy raz słuchałam go na żywo, były lata 70-te i wszystko działo się w jakimś zielonym plenerze. To ta miła część, bo później machałam maczetą, raniąc przy tym jakiegoś mężczyznę... Za dużo Dextera? Kolega MW czeka aż nadrobię dexterowe zaległości, a ja znów nie ogarniam;)

Wczorajsze spotkanie z N. bardzo pozytywne. Uświadomiła mi, że od moich studiów podyplomowych minął już rok. Gdzie jest ten czas... Z przykrością stwierdzam, że jakoś wtedy więcej mi się chciało. I jakoś sprzyjało to bardziej twórczości własnej.

2 komentarze:

  1. O mamo, padłam z tego pierza:DDD i maczety też:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ze studiami mam tak samo, motywacja własna jest ciężka ;)

    OdpowiedzUsuń